poniedziałek, 27 lutego 2017

Spalony dom przy nienazwanej drodze gruntowej w Kawęczynie

Miejscowość: Warszawa

Dzielnica: Rembertów

Obszar MSI: Kawęczyn-Wygoda

Miejsce: Spalony dom przy nienazwanej drodze gruntowej w Kawęczynie

O ile południowa granica Kawęczyna (a więc północna Nowej (?) Wygody) stanowi kwestię sporną, nad którą zamierzam rozwodzić się innym razem, o tyle przynależność omawianego domu do Kawęczyna nie podlega wątpliwości.

Budynek znajduje się pomiędzy ul. Gwarków (niezależnie od tego, jaki jest jej faktyczny przebieg, bo mapy pokazują różnie) i Strażacką, ale adres, podobnie jak budynek obok, ma przypisany do Chełmżyńskiej.



 
 Są to jedyne domy w okolicy, najbliższe budynki mieszkalne znajdują się przy Chełmżyńskiej. Wyjątkiem są tajemnicze zabudowania przy "ulicy" Matecznik. Dojazd możliwy jest od ulicy Gwarków oraz Strażackiej. Zależnie od pory roku może stanowić problem do przebycia zarówno pieszo, jak i samochodem osobowym. Do najbliższego przystanku jest ładny kawał drogi, której przybycie po zmroku może być nie lada wyczynem. Dlatego też zawsze intrygowało mnie to miejsce. 
 Wg dostępnego planu domów nie było jeszcze w 1936, a teren należał do kawęczyńskiej cegielni. Na zdjęciach lotniczych z 1945 roku domy już stoją i jako jedyne w okolicy posiadają całe dachy, co pozwala przypuszczać, iż powstały zaraz po wojnie. Ale to tylko teoria.


 Na zdjęciach z lat 70-tych po ruinach zabudowań cegielni nie ma już śladu, są tylko te dwa budynki.


Pierwszy raz trafiliśmy tu jakieś półtora roku temu, ale wówczas nie kręciliśmy się bliżej samych domów, widząc samochody stojący przy obu posesjach. Zwiedziliśmy wtedy jedynie okolice ulicy Matecznik, sd pogoniły nas nieprzypadkowo spuszczone psy. Nie zabawiliśmy więc długo w okolicy uznając ją za niezbyt przyjazną. Warto zaznaczyć, iż pełno tu śmieci, części samochodów, błota, głębokich kałuż i te paskudne rury z Elektrociepłowni Kawęczyn... no klimat ponury i niezbyt urodziwy, choć wystarczy zapuścić się dalej na północny zachód, żeby docenić dzikość przyrody.

 Na początku roku natknąłem się w necie na informację, że spłonął opuszczony dom w Rembertowie. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że chodzi o jeden z tych domów, który widocznie lokatorzy zdążyli z jakiegoś powodu opuścić. Było jasne, że muszę się tam czy prędzej wybrać, zanim dom zostanie wyburzony. I udało się.


 Okazało się, że dom nie został jeszcze zabezpieczony, pewnie ze względu na odludną okolicę. Ani tu dzieciaków, ani bezdomnych... właśnie. To kto podpalił dom? To raczej nie pora roku na samozapłon...


W środku nadal czuć spaleniznę. Ale na szczęście nie czuć innych zapachów spotykanych w takich miejscach. W domu jest zimno, okna powybijane, wiatr hula. Schody na piętro nadal nadają się do użytku, ale nie ma tam czego szukać. Zachował się front budynku, oraz jego prawe skrzydło. Lewe skrzydło na tyle jest kompletnie zawalone, góra od frontu trzyma się, ale jest spalona i pusta. Na parterze w kilku pokojach walają się porozwalane meble i resztki ich zawartości, obrazy, trochę ubrań itp. O ile część zniszczeń można powiązań z działaniami strażaków w trakcie walki z pożarem, o tyle inne wcale na to nie wskazują. Niektóre pomieszczenia są zupełnie puste.









Oto, co zastaliśmy w środku:

 





























Sam dom nie udziela żadnych podpowiedzi odnośnie swojej historii. Ale przecież są sąsiedzi...


Pod sąsiednim domem spotkałem starszego (?) pana. Zagadałem o pożar. Bez chwili namysłu odparł, że podpalony na pewno. I tak potoczyła się bardzo chaotyczna rozmowa, z której nie udało mi się uzyskać wielu informacji. Nie to, żeby pan sąsiad nie był rozmowny. Gdzie tam! Żegnałem się kilka razy, a jak odchodziłem to jeszcze coś do mnie/ do siebie mówił. Ale ciężko było wydobyć z tego fakty. Tyle zrozumiałem: dom (spalony) wybudował Żyd. Nie wiadomo kiedy. Przy drugim domu w czasie wojny pracowali polscy niewolnicy dla Niemca, a Niemcy przyjeżdżali i zabierali warzywa. W spalonym domu raczej mieszkali lokatorzy, ale opuścili go i się wynieśli do Rembertowa i niby mięli go podpalić dla kasy. No, ale jeżeli nie byli właścicielami, to coś tu się kupy nie trzyma z tym podpalaniem dla kasy... zresztą to pomówienia i teorie... choć faktem jest, że pożar dość podejrzany. W każdym razie pan był bezdomnym z Rembertowa, kiedyś przydzielono mu mieszkanie socjalne w jednej z ceglanych kamieniczek przy Chełmżyńskiej. podobno koszmarna patologia, gówniarze wchodzili mu do mieszkania i grzebali w lodówce. To w końcu tutaj go przydzielili. Jest jeszcze kilku innych lokatorów. Min. drugi pan, który po chwili podszedł do nas. Ponoć nadal bezdomny a ten go jedynie przygarnął, pomieszkuje nieoficjalnie. Ładnie ze strony "gospodarza".

Więc o o domu nie wiele się ostatecznie dowiedziałem, ale przy okazji zwiedziłem kilka innych ciekawych miejsc w okolicy. Ale to już na kolejny wpis. 

wtorek, 21 lutego 2017

Ulica Oliwska

Pelcowizna 2016
Miejscowość: Warszawa

Dzielnica Targówek

Obszar MSI: Bródno
Miejsce: Bródno / Pelcowizna - ul Oliwska

O Pelcowiznie można co nieco poczytać na wikipedii i warszawawikii. Dziś to rzadko używana nazwa, choć, o dziwo została uwzględniona Miejskim Systemie Informacji. No, ale FSO jest blednie kojarzone z Żeraniem, a Pelcowizna jedynie ze sklepem na Szmulkach. Gdzie dokładnie była Pelcowizna - ciężko powiedzieć. Została bowiem wydzielona z Golędzinowa, jako kolonia i folwark na początku XIX wieku. Kiedy weszła w obręb Warszawy i funkcjonowała jako dzielnica, je granice mogły naturalnie ulec mutacji. Ciężko stwierdzić, czy np Śliwce stanowią ich integralną cześć. Ponoć, kiedy Pelcowizna była dzielnicą sięgała aż po EC Żerań, a więc z tego by wynikało, że Różopol i być może Złotopol (o którym nie wiele wiadomo) należały do Pelcowizny. Polecam przeczytać:

https://www.facebook.com/targowekbrodnozacisze/posts/329257247430176?comment_id=329888487367052&comment_tracking=%7B%22tn%22%3A%22R0%22%7D

 Co ciekawe na planachz 1936 roku cały obszar Pelcowizny ma przypisane Tabee Likw. Wsi Bródno...

Pelcowizna 1936
W akżdym razie tkanka wiejsko-miejska Pelcowizny znajdowała się bankowo w miejscu FSO, między Toruńską, torami, Jagielońską i niestniejącą już Wyszogrodzką. Wojna zniszczyła prawie wszystko, resztę wyburzono pod FSO. Kwestią sporną jest, czy tereny za Torami, czyli Bródno po lewej stronie Wysockiego, to jeszcze Pelcowizna. Różnie się o tym mówi. W każdym razie tereny te są dość specyficzne i odbiegają znacząco od tego, co Bródnie widać po drugiej stronie wspomnianej ulicy. Choć może nie tak bardzo? W gruncie rzeczy to podobny misz-masz - nowe i starsze bloki, domki, pustosatny, kemieniczki, tereny przemysłowe... ale nie. Jest róźnica. Wiekszy syf, więcej ruin, mniej dróg asfaltowych i inny klimat. Bo w sumie to tereny blisko związane z kolejami. Tak, jak Pelcowizna przed wojną. Odbyłem ostatnio, troszkę przypadkiem, spacer ulicą Oliwską. Ostało się tam trochę przedwojenne zabudowy. I mimo, iż teren tg. MSI należ do Bródna, znalzłem jedną ciekawą rzecz: tabliczkę podpisaną jako Pelcowizna. Stary budynek z numerem Oliwska 14, wyglądający na pokolejowy, jako jedyny w okolicy ma tabliczkę z napisem Plecowizna. Czyżby mieszkaańcy sami przemianowli tabliczkę z powowdu utożsamiania się z tym miejscem i budntem przeciwko "wchłonięciu" przez Bródno? Nie wiem. Nie spotkałem nikogo, żeby zapytać, a i moja wiedza na temat tego terenu jest zbyt uboga. W okolicy jest wiele ciakwym zakamarkow dla poszukujących pamiątek po dawnych przedmieściach w zapomnianych, zasyfiałych zakamrkach Warszawy. 

Poniżej kilka screenów z map, zdjęc lotniczych i satelitarnych przybliżonego obszaru Pelcowizny.

Pelcowizna 1935
Pelcowizna lata 70
Pelcowizna 2008



Dobra, a teraz przejdźmy do ulicy Oliwskiej, a dokłądniej odcinka pomiędzy ul. Budowlaną i Cyrkonii, bo to w właśnie w tym rejonie odbyłem spacer.











WTF???

Syfu tu sporo :(

Kolejne elitarne getto dla ubgoich

I nasza gwiazda: Pelcowizna?






Osoby znające historię tego miejsca zapraszam do komentowania. Linki do ciekawych źródeł wiedzy na jego temat również mile widziane.

I na konie pytanie (nie zagadka, sam nie znam odpowiedzi). Co to było:



????

czwartek, 9 lutego 2017

Warszawa - miasto dymane since 1944


Przy okazji całej gównoburzy wokół budowy tramwaju na Gocław, który jest mi w sumie stosunkowo obojętny, naszła mnie dość przykra refleksja na temat Warszawy, jej mieszkańców i władz. I wniosek jest dość smutny.


                Trasa Tysiąclecia
W latach 60-tych zaplanowano sobie Trasę Tysiąclecia. Przygotowano miejsce pomiędzy Kępą Gocławską i Gocławiem, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło, że kompletni ignoranci lub, co bardziej prawdopodobne, bezczelni oszuści będą sprzedawać tam mieszkania „w centrum Saskiej Kępy”.


Pracownicze Ogródki Działkowe
            W 81 roku gminy warszawskie wykupiły trochę gruntów pod Pracownicze Ogródki Działkowe, które zostały oddane ludziom w… właśnie. W sumie nie wiem, jeśli Wam się chce, to szukajcie i róbcie internetowe śledztwo. Ale pewne jest, że nikt z użytkowników tych gruntów niw wykupił, a tylko wybranym przyszło z nich korzystać. Zasady …ekhm… dzierżawy, to jedno, drugą kwestią jest selekcja. Ogródki przypadły oczywiście głównie pracownikom państwowym. I to głównie ich „spadkobiercy” mogą dziś trzymać się tych kawałków zieleni. Zasady nie są mi w 100% znane, bo nawet ustawa dostępna w Internecie nie precyzuje pewnych spraw. Mądrzyć się więc nie zamierzam, ale pewne jest, że nie każdy może sobie pozwolić na „posiadanie” na własny użytek własnego ogrodzonego kawałka zieleni w Warszawie.

 

                Dekret Bieruta
Od czasu upadku komuny, czyli odzyskania tej mitycznej „wolności”, minęło ponad ćwierć wieku, a konsekwencje dekretu pozbawiającego ludzi praw do swoich nieruchomości są nie tylko widoczne jak na dłoni, ale też na horyzoncie nie widać rozwiązania, które satysfakcjonowałoby wszystkie strony. Przy tej okazji mamy ludzi wyrzucanych na bruk, mamy handel prawami własności, mamy kamienice przeznaczone pod socjal zdewastowane i walące się, mamy ludzi, którzy walczą o prawa do budynków, w których dorastali, które budowali ich rodzice lub dziadkowie, mamy miasto, przepraszam, Urząd Miasta, który, za przeproszeniem, robi w chuja zarówno spadkobierców, jak i lokatorów. Mamy pazernych deweloperów – chuliganów i oszustów i lepkie rączki w ratuszu. Wystarczy poczytać historię kamienicy przy Chodakowskiej 22. W skrócie: być może najpiękniejsza kamienica całego tworu, jakim jest „Praga Południe” jest zamieszkała i wymaga remontu dachu. Ratusz i konserwator przerzucają się pismami, aż w końcu wali się strych i remont nie wymaga już kilkudziesięciu tysięcy, a kilkaset. Deweloper ma obok adoptować zabytkową fabrykę, ale burzy ją. Narusza konstrukcję kamienicy, ludzie zostają wysiedleni. W między czasie pewne zacne osoby walczą o wpisanie kamienicy do rej. zabytków i proponują otworzenie tam muzeum Grochowa i Kamionka czy czegoś w ten deseń. Ale wszyscy mają to w dupie. Potem deweloper rozwala drugą zamieszkałą kamienicę (!!!) i kolejni ludzie są wysiedleni. Deweloper stawia swoje getto „apartamentowców” i nadal prosperuje, jak gdyby nigdy nic. Widocznie kary nie były wysokie, pomimo rozwalenia trzech budynków (WTF???). W ratuszu tez głowy nie lecą. Potem miasto znajduje kozła ofiarnego: pojawia się spadkobierca i miasto chce mu wcisnąć felerną kamienicę bez wizji lokalnej. W końcu dochodzi do przejęcia, w wówczas spadkobierca ma być odpowiedzialny za doprowadzenie kamienicy do stanu niezagrażającego otoczeniu. Z własnej kieszeni. Nie da się w niej mieszkać z winy miasta i dewelopera. Jest piękna i płakać się chce, jak się patrzy jak umiera, przez zaniedbania Ratusza, konserwatora, dewelopera… ale nikt nie podnosi krzyków. Kilku varsavianistów i blogerów się po produkuje, ktoś napisze „o, jaka piękna, jaka szkoda”. Tyle w temacie.


Deweloperka, Rodzinne Ogródki Działkowe, Świdermajery.
Deweloperzy burzą zabytki, robią z Gocławia Saską Kępę, z Powązek Żoliborz, tfu, Artystyczny, tną w chuja mówiąc kolokwialnie. Ale nie ma afery, prócz kilku blogów, bo kogo to obchodzi? Ogródki działkowe stoją, tylko wybrani z nich korzystają, nikt nie wnika nawet kto,  ale fajnie, że jest zieleń. W sumie racja. Z drugiej strony, jak zabierze deweloper, to jest ok, bo przecież ładne apartamenty postawi, będzie jakaś knajpa w pawilonach i nie ważne, że płot mówi otoczeniu „Fuck you, biedaki” i że części wybrańców od ROD-u nie pasi. Jest fajnie. Świdermajery płoną, bo kogo stać na ich utrzymanie, kiedy bez zgody konserwatora nie możesz wymienić okien? Ale przynamniej dzięki temu ludzie w ogóle dowiadują się, że takie budynku istnieją. Jeszcze. Jest fajnie.

 
Reprywatyzacja, referendum i prawicowe brednie.
Płacimy za koncert Madonny, o którym ledwo co słyszeliśmy, ale hej! Mamy stadion, za który mimo wpadek lecą gigantyczne premie. Problemu nie ma, bo wiadomo, tylko pisiory szczekają na Hankę. Hanka nie odpada w referendum, bo w sumie, trochę dobrego zrobiła, a jej konkurencja zanim cokolwiek zrobi już się kompromituje. W sumie się nie dziwię. Guział i Gliński to dla mnie takie sam autorytety jak sprzedawca w nocnym. Potem wychodzi na światło dzienne afera z udziałem HGW w lewej reprywatyzacji. I co? I kto szczeka? WSieci, czyli pisemko od Lisa SSmana (nie jestem jego fanem) i „dowodów” smoleńskich. Tak więc znowu, chuj z dowodami i faktami. W końcu to tylko „prawica” (hahaha, jasne) szczeka. No bo jak brać na poważnie artykuły gazety, której propaganda dawno przewyższyła standardy Gazety Wyborczej? Brednie jakieś, jest ok.


                Miasto jest nasze.
                Obywatele. Mieszkańcy. Warszawiacy. Miasto jest Wasze. Macie prawo do buntu. Czasem, mała, niestety, naprawdę nieliczna grupa osób, potrafi poświęcić swój wolny czas, a więc najcenniejszą Walutę i wyrazić sprzeciw wobec oczywistego faktu, że ktoś dyma to miasto i jego mieszkańców. Nie ktoś a ktosie. Szkoda, że późno, szkoda, że wybiórczo, ale inicjatywa piękna, złego słowa nie powiem. Bo kim że ja jestem? Cóż ja zrobiłem, poza smuceniem w piosenkach i biadoleniem na blogu? Nic. Obsikałem płot DOM Development i nie poszedłem na referendum. Napisałem ludziom gdzie leży Gocław. I sprzątam butelki, jak piję piwo na ławce. Ale na tym koniec. Więc powstaje ta piękna inicjatywa i trochę więcej osób patrzy podejrzliwie na Hankę, ale co bardziej zacietrzewieni nadal zarzucają krytykom piśdzielstwo i takie tam. Ja, zgodnie z moją zasadą tłumaczenia własnej ignorancji stoję z boku i nie oceniam, nawet się dokładnie nie wczytuję. Ale też i moi znajomi, moi kochani bliscy mi Warszawiacy, raczej ex-platformersi, korwiniści, socjaliści z Razem czy przejarani palikociarze nie szczekają. Jest ok.


                Tramwaj na Gocław.
                Raptem pojawia się skandaliczny pomysł doprowadzania na Gocław Tramwaju. Raptem Saska Kępa jest na Saskiej Kępie, Gocław na Gocławiu. Raptem Ogródki działkowe są bardzo cenne i ludzie mają do nich prawa własności. Raptem dowody na korupcję w ratuszu obchodzą wszystkich. Raptem sąsiad, któremu mówiło się z uśmiechem „dzień dobry” może być wrogiem, bo może popierać ten zbrodniczy pomysł. Raptem Trasa Tysiąclecia planowana od pół wieku jest feee. Raptem dajemy wiarę, że dożyjemy metra, zanim zabije nas smog. Raptem czekamy, aż Hankę wyprowadzą w kajdankach. Raptem w Warszawie coś jest nie tak! I mamy gównoburzę, ludzie wyzywają się w Internecie, mają setki kompletnie wyjebanych w kosmos argumentów o prowadzeniu tramwaju przez skierki i zielonych płucach Warszawy w ROD-ach, raptem wychodzi na jaw, że „apartamenty nad jeziorem” to nie Konstancin, tylko bloki obok ruchliwej trasy przy drugiej planowanej.

 

                Prawda.
                Nie interesuje mnie tramwaj. Pracuję w Rembertowie, mieszkam przy Fieldorfa. Widzę plusy, widzę minusy. Może i wolałbym metro. Trasę Tysiąclecia przywitam z otwartymi ramionami z tramwajem, czy bez. Widzę sensowne argumenty za i przeciw. Widzę potencjalnie możliwe lepsze rozwiązania, bo raptem okazuje się, że prócz wyzwisk, można również sformułować konstruktywną myśl… Ale z tego wszystkiego nasuwa bardzo smutny wniosek, który w sumie można by uznać za oczywisty, ale jednak nawet u takiego socjopaty, jak ja, wiara w ludzi czasem zamydla tą oczywistą prawdę. Większość ma to miasto w dupie. Interesuje nas ono, gdy mamy jakiś osobisty interes, czy to finansowy, czy polityczny, lub gdy chodzi po prostu o nasz własny, o ironio, ogródek.
 

                Post strictum.
                Gdybym miał więcej czytelników czekałbym na gównoburzę, ale może się obejdzie. Tak czy siak nie chce mi się dyskontować o tramwaju, róbcie sobie referendum, bo jakoś się dogadać musicie. Ja się wstrzymam od głosu. Nie chce mi się gadać o działkach, bo swoje zdanie mam, ale nikogo nie zamierzam do niego przekonywać. Choć kocham zieleń i nie chcę jej zabetonować, nie lubię wydzielania jej dla wybrańców, zarazem nie dziwiąc się im, że woleli by ją nadal… ekhm… „posiadać”. O deweloperach i ratuszu swoje powiedziałem. O polityce gadać nie zamierzam, bo mamy tak doborowe towarzystwo, że ciężko się zdecydować kto jest większym chujem. Tak więc nie próbujcie nawet. Ale raczcie spojrzeć szerzej na problem i trochę się zastanowić. Każdy problem związany z Warszawą jest cholernie skomplikowany, a każda łapówka, która ujrzy światło dzienne, to tylko wierzchołek góry lodowej, który został wyłapany głównie po to, żeby bronić czyjegoś interesu, a nie interesu miasta. Bo miasto dymali Niemcy, dymali Ruscy, a teraz ochoczo dymają Polacy w Ratuszu, w firmach deweloperskich, w spółdzielniach, czy zwykli mieszkańcy, robiący syf wokół siebie, stawiający płoty, niszczący ławki, usuwający kosze, stawiający parkingi na trawnikach i boiskach itede itepe. Jeżeli miasto to mieszkańcy, to czy naprawdę to miasto zasługuje na więcej?